czwartek, 24 stycznia 2013

Kinomania

Dobry film lubię obejrzeć na dużym ekranie w kinie - i to w dobrym  m o i m  kinie. Mam takie trzy ulubione kina studyjne, do których często biegam, w których jest wychowana publiczność, nie jedząca, chrupiąca, szeleszcząca w czasie emisji filmu. Oglądam film do samego końca, całą końcówkę z napisami i muzyką. Nie znoszę, jak ludzie wychodzą, zanim skończy się całość. Lubię odetchnąć przy muzyce, popatrzeć na listę nazwisk wszystkich wykonawców, nie cierpię, jeśli mi  się przy tym przeszkadza i wstaje z miejsca przede mną. No, ale coż! Zdarzają się niewychowani.
W niedzielę obejrzałam fajną komedię amerykańską

"Silver Linings" ("Poradnik pozytywnego myslenia")
w reżyserii Davida Russela
ze świetną Jennifer Lawrence i Bradley Cooperem, a także z  Robertem De Niro.

Rozszerzony tytuł brzmiałby "Every cloud has a silver lininig", czyli zawsze jest po deszczu słońce, albo przepiękna tęcza. Innymi słowy, trzeba po upadku zebrać się i żyć dalej, bo zawsze jest jakaś szansa na poprawę. W każdej sytuacji, nawet najgorszej, człowiek powinien się pocieszać tym, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Polecam tę komedię.

25 lutego 2013 r.
Jennifer Lawrence otrzymala dzis w L.A. Oscara za najlepsza glowna role.


C.d. kinomanii na innym blogu AMO CINEMA www.kinomania-maryli.blogspot.com


środa, 23 stycznia 2013

Szkicowanie i malunki akwarelą


W szkole malowałam przeciętnie. Z rysunków byłam taka sobie. Ale gryzmoliłam, przerysowywałam piękne obrazy, które mi się podobały. Niektóre wisiały nawet na ścianie. Malowałam też w liceum ściany swojego pokoju ku trwodze mojej mamy. "Der Kuss" Gustava Klimta zdobił pół ściany w moim pokoju, namalowany na tynku akwarelą. Ładne to było. W naszej klasie w liceum wisialy portrety wykonane w olowku przeze mnie Goethego, Schillera i Heinego - bylam dumna z tych szkicow.
Malowałam pieski -  nad moim tapczanem wisiała ogromna scena z bajki o "Spiącej królewnie", a wnękę zapełniłam bohomazem z faraonem. Mnie się to podobało. No, przynajmniej jednej osobie.


To wykonałam na prezent dla jednej z przyjaciółek.
 Z ilustracji Zofii Kopel-Szulc.
Te ikone zrysowalam z prawdziwej starej ikony rosyjskiej.
Teatr Wielki w Warszawie naszkicowalam przed matura - stala wtedy jeszcze Nike. Ponizej w kolorach August Macke.




Później szkicowałam ołówkiem, wychodziło ładnie, przyszło mi nawet do głowy tuż przed maturą, by studiować architekturę. Oj, jak dobrze, że zostałam lingwistką. Ot, taka byłam pragmatyczna bardzo, ponieważ nie wydawałam pieniędzy na reprodukcje, tylko malowałam sobie sama, co mi się podobało. Prawda, że praktyczna jestem? I jaka oszczędna!



Robótki z wełny na drutach

Szydełkowałam, robiłam swetry na drutach, zapełniałam czas przed telewizorem. Moja kochana babcia z podziwem patrzyła na mnie. Miała zwyczaj mawiać, że ja czasu nigdy nie marnuję przed telewizorem. I słusznie: wtedy czy dzisiaj, chyba miały te uwagi babcine sens, bo TV nadaje mnóstwo nudnych programów, które zaiste można oglądać jednym okiem, robiąc cos pożytecznego na drutach.

Ten sweterek z tygrysem robiłam bardzo długo, ale w końcu się uporałam. Wiele lat później zrobiłam podobny - tygrysa wkomponowalam w beżowe tło. Noszę go do dzisiaj.
Z wężem się uporałam szybciej, ponieważ nie było aż tyle kolorów. Powtórzyłam go po latach i też noszę do dzisiaj.

Kiedyś zrobiłam przeogromną narzutę na tapczan szydełkiem z pętelek - nawet fajnie się to robiło, dość szybko. Narzuta przetrwała, służy jednak za podkładkę na ławeczkę w ogrodzie. Do tego pasujące poduszki! Oj, dużo tego produkowałam: czapki, mnóstwo szalików - dla siebie i na prezenty. Miałam przy ogladaniu telewizji poczucie nie straconego czasu.

Ten prawie płaszczyk robiłam dość długo, bo ma skomplikowany wzór i często musiałam zagladać do schematu.
 

To dziwne. Ta pasja jakoś mi minęła. Dziś juz prawie nic nie robię, ani szydełkiem, ani na drutach. Być może później, jak będę miała więcej czasu na emeryturze... - teraz przecież uganiam się na łyżwach po lodowisku. No, a poza tym jest praca. Dzień jest stanowczo za krótki dla mnie.

wtorek, 22 stycznia 2013

Bach, Haendel, Chopin, Mozart...

Właściwie od zawsze chciałam umieć grać na pianinie. Nie rozumiem, dlaczego mi się to nie udało w wieku przedszkolnym. Może gdybym wychowywała się w klimacie Rubinsztajnów, grałabym jak Martha Argerich. Ale nic to, jak mawiał Onufry Zagłoba. Na nic nigdy nie jest za późno. Wziełam się do roboty w wieku dorosłym i zaczęłam bębnić w klawisze godzinami i codziennie. Pukali się ludzie w czółko, a ja chciałam i chciałam. No, i gram małe sonatiny i preludia dla dzieci. Umiejętność czytania nut ze szkoły podstawowej bardzo mi się przydała. Reszty dokonały dobre koleżanki-nauczycielki muzyki, które poświęciły mi na początku trochę czasu. Ave Maria - proszę bardzo, gram bez problemu. I do tego śpiewam. Nichts ist unmöglich.




 
 
 
 

Jazda figurowa na łyżwach, wrotkach i rolkach

To była wielka pasja w młodości, lecz wiecznie pozostająca w sferze marzeń, bo w Polsce nigdy nie było lodowiska z adekwatną do zamierzeń taflą lodową. Marzenia się spełniały dopiero w wieku dorosłym, w którym na podwójne axle, co prawda, już nie ma szans, ale...jest za to taniec, kroczki i świeże powietrze, więc dalej zaczęłam śmigać jak łasica po największej tafli w Europie, na otwartej przestrzeni, w "pięknym Wolnym i Hanzeatyckim Mieście Hamburgu. Tu na zdjęciu jestem na sztucznym lodowisku w dzielnicy Stellingen. A poniżej, na tym największym w Europie pod gołym niebem, też sztucznym.
Zawsze przed południem w soboty i niedziele.


Często wieczorem na treningach kilka razy w tygodniu.
W lecie rekompensuję sobie lodowisko treningami na wrotkach po betonie lub w hali na specjalnym podłożu. Oczywiście  jest przy tym dobra muzyka.


Na wrotkach w hali w Hamburgu-Farmsen



Na łyżworolkach w parku w lecie.

Łyżworolki czyli artistic-inliner. Jeździ się jak na łyżwach.


A były i złote medale na mistrzostwach, występy i dużo uciechy.


Tu po mistrzostwach klubowych - jasne, mam złoto!

Zapraszam na nasz klubowy blog HEV:

www.rollkuenstlerinnen.blogspot.com

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Harley-Davidson

Mając 17 lat zrobiłam prawo jazdy na samochód, a przy okazji na motocykl. Moja pasja do jazdy na motocyklu skończyła się jednak bardzo wcześnie, a harley pozostał tylko na zdjęciu. Zostałam najzwyklejszym kierowcą samochodu do dziś. Ale zdjęcie i okaz Dawidsona wspaniały, nieprawdaż?

Kiedyś w lecie wracałyśmy z wrotek i przypadkowo trafiłyśmy na zjazd harley´owcow. To nie mój, niestety. Jednakże miłość do dwóch kółek była w młodości prawdziwa.


Ale byłaby jazda!!!